Zgasły lampki oliwne w Wieczerniku. Wieczerza skończona. Wyszli w ciemność przestrzeni i chłodnego powietrza. Drogę znają na pamięć. Jeszcze kilka kroków i przejdą potok Cedron. Potem zacznie się pochyłość Góry Oliwnej. Weszli do ogrodu. Usiedli na trawie wśród białych kamieni. Nie widać twarzy Jezusa. Słychać tylko Jego słowa zachęty: Zostańcie tu i czuwajcie ze Mną". Słyszeli, ale szybko sen odebrał im pamięć. Zasnęli.
Został sam na pustkowiu Getsemańskiego ogrodu jak wtedy, gdy po przyjęciu chrztu od Jana, smagany biczem wiatru uzbrojonego w drobiny piasku, musiał walczyć z pokusą, by zachować wierność Woli Ojca. Upadł na kolana. Modli się. Kona zraniony strzałą samotności, smutku i trwogi. Krew zaczyna spływać gęstymi kroplami po cierpiącym obliczu. W końcu padają, jedna po drugiej, na grzeszną ziemię. Korony drzew oliwkowych zastygły, zatrwożone. To niemi świadkowie spotkania Syna z Ojcem.
"Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich." Jezus oparł głowę o skałę. Chłód kamienia przeszył Jego ciało. Zrozumiał, że w tym kamieniu dotyka ludzkich serc, które bez Jego odkupieńczej miłości, pozostaną takie na zawsze.
Wstał. Wyprostował kolana i skłoniwszy się rzekł do Ojca: "nie jak Ja chcę, ale jak TY".
Żołnierze otrzymali żywą zabawkę dla swoich nieludzkich rozrywek. Rozkaz rozkazem, ale zabawić się w życiu też trzeba. W takich okolicznościach nie obowiązują żadne zasady. I tak będzie skazany na śmierć. Przeczuwają to. Szczerze mówiąc, są wręcz o tym przekonani. Szarpią więc skazańca na dziedziniec Twierdzy Antonia. Wypychają Go na środek, jak niegdyś faryzeusze jawnogrzesznicę, by wtedy świstem rzucanych kamieni a teraz głuchym echem biczowanego ciała, móc zagłuszyć swoje grzeszne i barbarzyńskie sumienie.
Zdarli z Jezusa Jego szaty. Sznurem skrępowane dłonie przywiązali do kamiennego słupa. Napięcie psychiczne dosięga zenitu. Nerwy napinają mięśnie. Ręce i nogi zaczynają drżeć. Pierwsze uderzenie i pierwszy ból rozrywanego ciała. Potem następne, następne... Krzyk cierpienia miesza się ze śmiechem oprawców.
Po boskim Obliczu Ojca zaczynają spływać łzy. Płacze. To też jest dla Niego próba Miłości.
Jezus modli się. Nie słowami, ale wiernością życia Pociesza Ojca i w miłości składa Mu ofiarę z siebie za braci.
Biczowanie skończone. Jezus leży w kałuży własnej krwi. Raz po raz z bólu traci świadomość. Żołdacy cucą Go, oblewając zimną wodą. Wreszcie odwiązują skazańca od kamiennego słupa. Ciągną zranione ciało pod ścianę. Nawet nie trzeba pilnować. W tym stanie nie ucieknie.
Piłat nadal rozmawia z tłumem o losie galilejskiego nauczyciela. Nic jeszcze nie jest przesądzone. Mijają kolejne minuty.
Znudzeni rzymscy legioniści, dla zabicia czasu, zaczynają kolejną "żołnierską zabawę". Nazywa się ona: gra w króla. Jesusa wyznaczają do tej roli. Przygotowują Mu atrybuty władzy królewskiej. Przynoszą stary płaszcz purpurowy. Na głowę wkładają koronę, splecioną z ciernistego krzewu. Do ręki wkładają trzcinę.
Witaj Królu Żydowski! Przy tych słowach klękają przed Jezusem, a potem okazując, kto naprawdę ma władzę, kijami biją Go po głowie.
Wtem Piłat wzywa do siebie skazańca. Ukazuje go Żydom. Ecce homo!
Nie chcemy ani takiego człowieka, ani takiego Boga, którego On głosił - brzmi odpowiedź.
Bądź wola wasza. Piłat obmył ręce. Zabierzcie Go stąd i zabijcie.
Dzień dochodził już do swojej połowy, gdy Go wyprowadzono na wąskie uliczki świętego miasta. Barki obciążono Mu belką krzyża. Znak hańby i potępienia bosko - ludzkiego. Wchodzi w tłum gapiów i handlarzy. Popychany przez złośliwców upada na bruk. Kopany i bity bez opamiętania. Żołnierze szarpią Go, by powstał. Musi iść. Resztkami sił prostuje swoje ubiczowane ciało. Na ulicy zostają tylko krwawe ślady, rozdeptane przez mieszkańców i pielgrzymów.
Z każdym krokiem ból staje się nie do zniesienia. Ciało odmawia posłuszeństwa. Znów upada. Wojsko otoczyło Go kordonem, oddzielając od napierającego tłumu. Przez ramię jednego z żołnierzy patrzy kobieta. To Jego Matka. Modli się, aby wytrwał. Modli się siedmioma mieczami wbitymi w Jej duszę, by na jaw wyszły zamiary serc wielu.
Jezus podniósł głowę. Jego wzrok dojrzał matczyne oczy. Łza spłynęła Mu po policzku. Ona też zapłakała.
Podniósł się umocniony modlitwą człowieka. Zrobił kolejny krok. Ona poszła za Nim.
Dotarli na skalisty pagórek. Jezus upadł. Wyczerpany i skrwawiony leży w prochu ziemi, jak robak po którym można tylko przejść z pogardą i zapomnieć o jego istnieniu. Wokół śmiech i bluźnierstwa, które odzierają z resztek godności. Teraz żołnierze rzucili się na skazańca. Zdarli z Niego szatę i nagiego ułożyli na surowej belce krzyża.
Pierwszy gwóźdź przeszył prawy nadgarstek. Nie będziesz już karmił tego przeklętego ludu ni go błogosławił. Nie będziesz podnosił palca, by wytykać nam nasze grzechy. Faryzeusze odetchnęli z ulgą.
Teraz oprawcy męczą się z lewą ręką. Przybili. Ta ręka też już nie będzie Ci potrzebna - krzyczą uczeni w piśmie.
Na końcu kanciasty, zardzewiały gwóźdź połączył stopy Jezusa z drzewem hańby. Krzyż uniesiono. Ciało Mistrza z Nazaretu owinięte całunem bólu wchodzi w tajemnice śmierci. Jeszcze ostatnie słowa, krótka modlitwa. Przebaczenie.